Karolina Wróbel

Karolina Wróbel: Należysz do Grupy Okołofotograficznej, jako absolwentka Animacji kultury współpracujesz z Instytutem Kultury Polskiej UW, organizujesz projekty, warsztaty – jednym słowem, działasz. Jak zaczęła się Twoja aktywność animacyjna, co było dla Ciebie pierwszym impulsem?

Kamila z grupy OK: Na początku powiem Ci coś, co pewnie Cię zaskoczy, ale właściwie wszystkich zaskakuję, nie jestem absolwentką animacji kulturyJ. Owszem, poszłam na polonistykę, po to właśnie, żeby zajmować się animacją, ale w trakcie studiów zrezygnowałam z tego pomysłu, bo nasłuchałam się od znajomych, że to beznadzieja i że jeszcze trzeba dużo płacić za tę specjalizację. Jednak jakimś dziwnym zrządzeniem losu robię to, co robię. Choć właściwie zrządzenie to ma związek z impulsem, o który zapytałaś.
Wszystko zaczęło się od warsztatów Juliusza Sokołowskiego w Instytucie Kultury Polskiej, na które zaciągnęła mnie moja koleżanka, Gabi. To był trzeci rok studiów, a ja już miałam dosyć umierania z nudów na zajęciach z wszelkiego rodzaju gramatyk. Jeśli ktoś miał do czynienia z tym warsztatem, nieprawdopodobne może wydać mu się to, że właśnie on miał stanowić moją ucieczkę przed nudąJ. Ale tak było, choć początki były trudne. Zaczęły się różne wyjazdy, plener w Szczawnie Zdroju, staż we Francji, potem Kraków. Setki, a może i tysiące godzin przy kawie i papierosach. Dzięki temu poznałam wspaniałych ludzi, z którymi robię te wszystkie rzeczy okołofotograficzne właściwie bez przerwy i cały czas chce mi się je robić, i wciąż mam wrażenie, a może nadzieję, że to dopiero początek.

 

Skąd u Ciebie tyle pozytywnej energii? Zarażasz ludzi optymizmem.

Naprawdę? Tak mi czasem mówią, ale czy ja wiem, czy jestem optymistką? Różnie to ze mną bywa. Mam coś takiego w sobie, co czasem każe mi robić różne rzeczy na przekór, może to właśnie stąd się bierze.

 

Jako medium do działania wybrałaś fotografię, wyrażasz się przez nią. Czym jest ona dla Ciebie?

Nie wiem jeszcze do końca, właściwie to tylko trochę wiem, czym jest dla mnie fotografia i czym jest w ogóle. Często się nad tym zastanawiam i łączy się to trochę z nierobieniem zdjęć. Dalsi znajomi zawsze się mnie pytają, „jak tam robienie zdjęć?”, a ja zdaję sobie sprawę z tego, że ich w ogóle nie robię albo robię je tylko telefonem, bo ostatnio akurat tylko to mi łatwo przychodzi i jakoś mnie cieszy. Może jest to wyrażanie siebie, ale i bardzo dyskretne i prywatne zbieranie zdarzeń, spotkań i wspomnień. Robienie zdjęć w moim przypadku zawsze łączyło się z myślą, że robię to dla kogoś, kto być może będzie tu po mnie. Takie uczucie towarzyszyło mi od zawsze. Robienie zdjęć, a potem gromadzenie ich w albumach. Bez jakiejś artystowskiej i nadmuchanej atmosfery. Jeśli zaś chodzi o medium do działania, o przestrzeń publiczną, to, do czego wykorzystujemy fotografię, również wywodzi się z myślenia o niej. Właśnie to wszystko zaczęło się dla mnie na warsztatach. Myślenie o fotografii, pisanie o niej, działanie przy jej pomocy ma zwrócić uwagę nie tylko na nią samą jako na zdjęcia, technikę, szkołę, ale na jej wymiar (nie wiem, jak to nazwać) niematerialny? kulturowy? osobisty? Mam na myśli to, żeby zachęcać ludzi do myślenia o fotografii. Uświadamiać, że zdjęcie to więcej niż fotka, że fajnie by było, gdyby się nad tym zastanowili i wyciągnęli swoje wnioski, no i nie zapominali o tym, że zdjęcie to przedmiot. Tak, właśnie mi się przypomniało, jak mój kolega, prowadząc warsztat z dziećmi, tłumaczył im, wskazując na matówkę: Dzieci, to nie jest zdjęcie, to co możecie trzymać w ręku, to jest zdjęcie.

 

Dlatego poszłaś właśnie w tym kierunku? Co daje Ci takie działanie z ludźmi w przestrzeni? Masz poczucie, że coś zmieniasz, wnosisz w życie innych?

Chciałabym, żeby ludzie zaczęli myśleć o fotografii, żeby nie podchodzili do niej tak czysto technicznie albo zupełnie bezmyślnie, no, ale wiadomo, że nie wszyscy tego potrzebują. To tylko takie moje przemyślenia i próbuję zarażać nimi innych i chociaż trochę im to uświadamiać. Stad też nie mam wrażenia, że coś zmieniam w ich życiu i raczej trudno sprawdzić, czy nasze akcje cokolwiek komuś dają. Nie chcę, żeby to było uporczywe i maniakalne powtarzanie „ja mam rację, ja wam pokażę”. A działanie z ludźmi w przestrzeni jest o tyle fajnie, że jest taką trochę anarchią w codzienności, że nagle można wprowadzić lekki chaos, oderwać ludzi od ich zajęć. Dać im zdjęcie na pamiątkę, powiesić plakat z ich portretem na słupie ogłoszeniowym w centrum miasta, zrobić im wystawę. Pogadać z nimi, coś z nimi porobić, mimo że zupełnie się nie znamy i spotkaliśmy się przed chwilą.

 

Aktywność animacyjna z pewnością daje wiele radości i poczucie spełnienia, jak jest u Ciebie? Jakie miejsce w Twoim życiu zajmuje animacja?

Wiesz, to wbrew pozorom są bardzo trudne pytania. Tak samo jak z fotografią, jeszcze nie wiem, czym ona do końca jest. Wiem, że daje mi radość i możliwość robienia pozytywnego zamieszania. Mam wrażenie, że ludzie, którzy zajmują się tym od lat, również mają problem z odpowiedzeniem na to pytanie, mimo że już miliony razy byli o to pytani: jaki to wszystko ma sens? Dla mnie to połączenie ważnych rzeczy w życiu, o których chcę i uczę się opowiadać. Połączenie ludzi, przestrzeni, fotografii, codzienności i historii. To chyba jednak jest jakiś rodzaj tak zwanej działalności artystycznej, gdzie przy udziale innych możesz poruszać ważne tematy, opowiadać o nich i słuchać, co ci Inni mają na ten temat do powiedzenia.

 

Z pewnością poznajesz wielu ludzi, na dodatek pozytywnych. Czy zapadła Ci w pamięć jakaś szczególna osoba bądź wydarzenie?

Poznaję sporo osób, ale jeśli chodzi o znajomości z akcji, to raczej kontakty nie są trwałe. Ale poznaję dużo osób, które na przykład biorą udział w przygotowaniach do działań. Zazwyczaj są to dłuższe i bardzo miłe znajomości. Teraz właściwie większość moich znajomych to ludzie związani z projektem. A wydarzenia? No tak, było dużo różnych dziwnych sytuacji, nie zawsze pozytywnych. Ale z tych śmieszniejszych i nowych to na pewno pan od trapezu zostanie na długo w mojej pamięci. Ale nie wiem, czy powinnam o tym publicznie opowiadaćJ, mimo że na pożganie powiedział mi: to teraz niech pani idzie i powie wszystkim, że spotkała pani czubka. Jednak chyba nie opowiem.

 

Animowanie kultury wymaga z pewnością poświęcenia i zaangażowania. Przede wszystkim pozytywnej interakcji z ludźmi. Ale czy napotkałaś na jakieś trudności podczas realizacji projektu, czy musiałaś z czegoś zrezygnować, pojawiło się jakieś rozczarowanie?

Nasz projekt, który odbył się we wrześniu tego roku, przygotowywaliśmy od stycznia, rzeczywiście wymagał pracy i poświęcenia, ale raczej niewielkiego. Poza tym bardzo chciałam go zrobić, dlatego nie przypominam sobie, żebym bardzo cierpiała z tego powodu. Zresztą na wszystko miałam czas, nawet mi się magisterkę udało napisać. A rozczarowania i nieporozumienia? Były takie dwie niemiłe sprawy, dotyczyły raczej współpracy z ludźmi z zewnątrz... Ale dziś nawet mogę powiedzieć, że może lepiej zdawać sobie sprawę z pewnych rzeczy niż nie.

 

Ludzie, dla których działasz, spotykają się już z rezultatami, w finale Twoich akcji, ale jak to wygląda od strony organizacyjnej? Mając jakieś ideały, musisz zająć się przecież sprawami pragmatycznymi, przede wszystkich funduszami?

Nad projektem wrześniowym pracowaliśmy razem ze znajomymi z grupy OF, głównie z Olą i z Gabi, jakoś dobrze się dogadujemy i wykorzystujemy to przy pisaniu wniosku, budżetach i takich tam. Zawsze dobrze jest mieć przy sobie takie troszkę bardziej uświadomione osoby, bo samemu byłoby strasznie trudno, a poza tym mi by się nie chciało. To znaczy, nie chciałoby mi się pewnie niczego robić, nie tylko wypełniać wnioskuJ.

 

Co poradziłabyś młodym ludziom, takim jak Ty, z dużą dawką energii, którzy dopiero zaczynają?

Jakoś nie czuję się kompetentna. To ja na razie jestem na etapie słuchania innych. Jedno, co przychodzi mi do głowy, to takie dość proste stwierdzenie: jeśli coś Ci się nie podoba i wahasz się, czy to zmienić, to podejmij ryzyko i zmień. Szukaj, aż Ci się spodoba.

 

Na koniec pytanie osobiste – jakie są twoje dalsze plany animacyjno-artystyczne? Słyszałam, że wraz z grupką przyjaciół założyłyście agencję promocji fotografii. Czy to prawda?

To dość dziwna akcja; sprawdzamy, jak bardzo da się zapełnić Google informacjami w ciągu dwóch tygodniJ. Nie wiem, co z tego będzie w przyszłości. Na razie zajmujemy się promocją wystawy Juliusza Sokołowskiego „Niebo nad Warszawą”, którą od 6 do 16 grudnia można oglądać na zmodernizowanym Skwerze Hoovera w Warszawie. Współorganizujemy też spotkanie z fotografem, architektami i krytykami sztuki pt. Fotografia Architektury/ Architektura fotografii, które ma być czymś, co zastąpi wernisaż wystawy. I właśnie dlatego muszę już uciekać.

 Dziękuję za rozmowę.