Weronika Wacławska

SESUMDA – WSZYSTKO PRZEZ PRZYPADEK
– rozmowa z Agata Jałosińską o nowym portalu społecznościowym

Weronika Wacławska: Czym tak właściwie jest Sesumda i co oznacza sama nazwa?

Agata Jałosińska: Sesumda jest siecią społecznościową, tzw. social network, dzięki któremu wszyscy młodzi twórcy mediów, fotoreporterzy, researcherzy, bloggerzy z całej Polski będą mogli być w stałym kontakcie. A nazwa? Serwis Społecznościowy Młodych Dziennikarzy.

Sesumda to kolejna córka Stowarzyszenia Młodych Dziennikarzy Polis?

Miała być, ale zrobiła się czymś więcej. Teraz już nie jest Polis – jest osobną marką. Ale faktem jest, że inicjatorem było Polis.

Wróćmy więc do początków. Działasz w Polis dość długo. Skąd pomysł na przygodę z dziennikarstwem?

Przyszłam do Polis przypadkiem, bo się nudziłam w swojej starej pracy. Śledziłam blogi „Wyborczej”. Pisano wtedy na temat Europejskiego Dnia Przeciwko Karze Śmierci.

(Matką Polis jest Halina Bortnowska z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka).

Zgadzałam się mocno z tą ideą i bardzo się nie zgadzałam ze stanowiskiem polskiego rządu. Trafiłam tam, nie podejrzewając, że będę chciała działać dziennikarsko. A przynajmniej okołodziennikarsko, bo tak to nazywam.

Efekty działań to m.in. Internetowa Gazeta Festiwalu Nauki, gazeta „Domysły” o Watch Docs, European Youth Media Days w Brukseli. To zajęcia na czas wolny?

Nie, bo ja się nie nudziłam w życiu prywatnym i nie szukałam czegoś, co by mnie zajęło. Przypadkiem się trafiło. Weszłam i zostałam. Po prostu jasne dla mnie było, że jak jest zebranie, to chcę iść, a jak chcę iść, to idę. I tak zostało.

Pojechałaś jako jedna z nielicznych z Polski na European Youth Media Days do Brukseli również dzięki Polis, a teraz jest próba przeniesienia tego projektu na polski grunt. Za co jesteś przy nim odpowiedzialna?

Jestem prawą ręka. Odpowiadam za przeniesienie do świata żywych pomysłów Project Coordinatora (posługujemy się angielskimi nazwami). Ja się w tej nomenklaturze zwę Project Assistant. Spinam, dogrywam, analizuję, organizuję. A tak naprawdę to mam z tego niezłą zabawę. Zabawę, która mi zeżre pewnie połowę następnego roku. Głowa Maćka i moja w tym, żeby było warto.

Wracając do samej Sesumdy, nie masz wrażenia, że to kolejny portal typu grono? Każdy może się zalogować, dodawać zdjęcia, towarzysko się udzielać…Co w tym takiego wyjątkowego?

Nie jest to grono w żadnym razie. Czym jest grono? Siecią znajomych – wchodzisz, bo ktoś cię zaprosił, tak naprawdę szukasz dopiero jakiejś nici porozumienia z tymi wszystkimi ludźmi naokoło. Tutaj wchodzisz, bo jesteś kimś, kto interesuje się mediami, może zrobił już jakieś kroki dziennikarskie, może robi świetne zdjęcia. Towarzyskie udzielanie się polega u nas na dyskusjach o projekcie PYMD – czyli wracamy do gruntu dziennikarskiego. Towarzysko jest, bo część z nas znała się wcześniej – ci, którzy rozkręcili Sesumdę. Towarzysko jest, bo jesteśmy po pierwszej imprezie, na której gościliśmy ludzi z Krakowa, Łodzi, Jeleniej Góry. Gdyby nie Sesumda, dużo trudniej byłoby nam się poznać, o ile w ogóle. Sesumda jest rynkiem idei, wymianą doświadczeń.

Działacie od 7 października tego roku i zrzeszacie dzisiaj 193 osoby. To sukces czy porażka?

Serwis został założony 7 października, ale tak naprawdę kampania promocyjna rozpoczęła się 30 października. Wcześniej nikt się tym nie zajął. Do czasu, aż zebrała się szalona czwórka, która prowadziła jednego czata na skype’ie przez dwa tygodnie i rozkręciła to. Nie osiągnęliśmy jeszcze poziomu, w którym maszyna sama by się nakręcała, ale pracujemy nad tym. Więc jeśli mówimy, że w listopadzie doszło do nas ok. 180 osób, to uważam, że to jest sukces.

Odpowiadasz w Sesumdzie głównie za promocję. Może więc trochę o misji Sesumdy?

Jestem jedną z osób odpowiedzialnych za promocję. Cała nasza czwórka – Ania Sulewska, Kuba Górnicki i Grzesiek Miecznikowski – robiła to samo. Podrzucaliśmy pomysły, realizowaliśmy je, motywowaliśmy się nawzajem. Misja Sesumdy to połączyć ludzi, dać im pole do dyskusji. Czegoś takiego nie ma. Tym bardziej w świecie dziennikarskim. Mówi się, że to zawód, gdzie trzeba się przepychać. W dużych redakcjach, oczywiście. Szczególnie ci młodsi. Sądzę, że Sesumda jest miejscem dla młodych, którzy już pracują w dużych redakcjach, którzy robią projekty rządowe i pozarządowe, pracują w fundacjach, piszą blogi, jednym słowem – działają. Warto jest się poznać, żeby w momencie pisania tekstu np. o Szczecinie mieć informacje z samego centrum wydarzeń. Wystarczy przecież znać numer telefonu.

Czy te 193 osoby to wszystko „zaszczepy” Haliny Bortnowskiej, czyli byli uczestnicy warsztatów dziennikarskich w Polis, czy jest już wśród was ktoś z zewnątrz, ktoś całkiem obcy?

Nie. Większość użytkowników jest, co prawda, z Warszawy, ale statystyki strony pokazują, że zdecydowana większość ludzi wchodzi na Sesumdę nie z Warszawy. I to nas najbardziej cieszy. Robienie czegoś dla samych warszawiaków nie miałoby sensu. Dzięki rozesłaniu komunikatu prasowego po różnych portalach mediowych mamy ludzi zewsząd. Sesumda powstała jako odnoga Polis, ale w trakcie swojego istnienia zmieniła charakter i uważamy, że wyszło jeszcze lepiej niż początkowo zamierzaliśmy. Więc nie, absolutnie nie wszyscy są zaszczepami pani Bortnowskiej.

Większość jednak chyba tak. Czy można zatem powiedzieć, że warsztaty Haliny Bortnowskiej zakiełkowały w uczestnikach?

Trochę tak, ale warsztaty są robione w Warszawie – a to mało. Teraz Polis będzie uczestniczyło w projekcie, który propaguje dziennikarstwo jako postawę obywatelską, a nie zawód stricte informacyjny. Sadzę, że bardziej niż warsztaty to panująca tam atmosfera pomaga ludziom pracować razem. Atmosfera, która powstała z tego, że wszyscy chcemy robić to samo, interesujemy się podobnymi rzeczami…

Kto sponsoruje Sesumdę? Udzielacie się hobbystycznie czy za wynagrodzenie…?

Oj, jaka wizja (śmiech). Pracujemy nad nią hobbystycznie, ale w zamian dostajemy dużo od ludzi, którzy się na niej zarejestrowali. Nikt nie sponsoruje Sesumdy dosłownie. W Polis istnieje np. coś takiego, jak składki członkowskie, ale to bardziej symboliczny gest.

Czy istnieje wśród was głównodowodzący, macie przysłowiowego szefa nad sobą?

Sesumda miała dwie matki i dwóch ojców – to już wiesz. Aktualnie funkcje administratora serwisu sprawuję ja – ale to tylko kwestie techniczne. Głównodowodzącego nie ma, bo co on miałby robić? Ludzie dyskutują, serwis żyje – nie ma tutaj sterowania. Energia idzie od użytkowników!

Jak przewidujesz, ile czasu wam trzeba, żeby Sesumda stała się znana i czy w ogóle jest to możliwe? Jest to portal dla początkujących dziennikarzy, więc może będziecie działać tylko wśród wtajemniczonych? Jakie są plany?

Plany są szerokie. Bardzo szerokie i bardzo dalekie od tego, żeby być grupą wtajemniczonych. Ile czasu nam to zajmie? Mam nadzieje, że niedużo. Stawiamy sobie kolejne progi, do których chcemy dobić. Pracujemy dalej, więc na efekty nie trzeba będzie długo czekać.

Jak myślisz, co interesuje młodych dziennikarzy? Jakie wiadomości chcieliby przekazywać dalej, jakim środkiem? Potrafisz ocenić jakość ich pracy?

Środkiem – najszybszym, bezpośrednim. Internet po prostu. A temat? Wszystko. Tak naprawdę z ich tekstów mogłaby powstać zarówno „Wyborcza”, jak i „Financial Times”, „Vogue” i „National Geographic”. A na jakim poziomie jest ich praca? Nie mnie to oceniać. Ja mogę powiedzieć, czy mi się podoba, czy nie. I mogę powiedzieć, że niektóre życiorysy mnie powalają. A potem przychodzi do mnie często taka myśl: istnieje tysiąc takich niesamowitych osób! Tylko że znają się w małych kręgach. Czy to nie jest bez sensu?

Kto jest odbiorcą tych informacji? Krąg szkoły, gazetki szkolnej?

Dla serwisów internetowych, dla dzienników. Pracują w radiach (studenckich i nie tylko). Natomiast odbiorcami informacji zamieszczanych na Sesumdzie są jej użytkownicy, to proste. A kto jest odbiorcą gazetek Polis? Różnie bywa. Na przykład „Domysły” – gazeta festiwalu filmów o prawach człowieka „Watch Docs” odwiedzana jest przez cały rok – bo festiwal jeździ po całej Polsce. Przy dobrej promocji gazety będzie ona czytana.

Jakie są oczekiwania wobec waszego portalu?

Oczekiwania? Mam jakieś wyobrażenie, ale nie będzie ono idealnie odzwierciedlało sytuacji, realiów. Na pewno informacji o projektach, zaproszeniach do uczestnictwa w wyjazdach, pomysłów na nowa gazetę on-line. Zobaczę, czy mam nosa, czy nie. Będzie to łatwo sprawdzić, patrząc, co ludzie piszą na forum.

Czy całe to działanie jest misją, powołaniem? Czy alternatywą na wolny czas, możliwością poznania ludzi, dobrej zabawy?

Robię to, co lubię. Nie wiem, czy przestanę to lubić. Może kiedyś, ale tak jak mówiłam na początku – ja zawsze sobie znajdę „coś” do roboty.

Dziękuję za rozmowę.