Weronika Wacławska

PANOPTIKUM PEŁNE PRODUKTÓW EKSHIBICJONISTYCZNEGO NARCYZMU

Powieść może wszystko. Rozprawia, analizuje, umoralnia, gorszy. Wszechmoc. Jedni ją klasyfikują, interpretują, oceniają. Generalizowanie i ułatwienia. Żeby w razie konieczności wiedzieć, w której szufladzie szukać. Jedni widzą w tym sens, inni nie akceptują. Pytanie – co za różnica? Na własny użytek i tak każdy dzieli świat najprościej na to, co lubi i czego nie. Wydaje się, że przeciętny czytelnik sięga po książkę, żeby oderwać się od rzeczywistości. Jedni czują ulgę dzięki fantastyce, inni dzięki horrorom, jeszcze inni w kryminale. Zapotrzebowanie jest wszechstronne.

Za powieścią zawsze stoi człowiek – autor. Osoba, która zarządza zdarzeniami, akcją, filozofią, losem bohaterów. Kreuje świat na własną modłę – z założenia jest całkowitym panem i władcą stworzonych perspektyw.

Myśląc o autorze, od razu nasuwa się pojęcie pisarza. Nieco pompatyczne, mające dziwną, silną moc. Wydaje się rozsądne zaznaczyć, że nie każdy, kto uprawia pisarstwo, pretenduje do miana pisarza. Istnieje wielu pismaków, którzy czasem z przymusu, czasem z zapotrzebowania rynku, wypluwają z siebie słowa i liczą, że znajdzie się ktoś taki, kto poświęci im czas i przeczyta owe produkty. Istnieją poza nimi jeszcze dziennikarze, naukowcy, którzy równie często używają liter.

Kim zatem jest pisarz? Czy to tylko profesja, podobnie jak hydraulik czy bankowiec? Czy jeżeli ktoś nie utrzymuje się z liter, a robi to dorywczo, jako hobby, nadal jest pisarzem? Czy jedno dzieło wystarczy na całe życie, czy tworzenie musi być permanentne? Posiadanie żywych odbiorców jest wymogiem, a fakt leżenia maszynopisu w szufladzie skreśla z listy? Pomijając wszystkie słownikowe definicje, warto zastanowić się, czy każdego piszącego należy nazywać pisarzem.

W Polsce mieliśmy wielu wieszczów. Romantyzm ugruntował pojęcie pisarza jako natchnionego poety, działającego z powołania, piszącego ku pokrzepieniu serc. Przeżywającego sytuację polityczną uciemiężonego narodu. Nie stronił on od łez na kartach papieru. W akcie rozpaczy dzielił się sobą i swoją nadzieją z rodakami, robił to właśnie dzięki pisaniu. I jest w tym coś pięknego. Niemal świętego. Powołanie, czasem wewnętrzny nakaz dzielenia się sobą za pomocą słów. Chciałoby się wierzyć, że akt pisania jest czymś głęboko namaszczonym, metafizycznym. Nie wystarczy przecież odrobina talentu językowego, żeby realizować zamówienia na książki.

Wydaje się, że każdy pisarz musi być na swój sposób hedonistą. Przynajmniej zawodowym. Pisze, ponieważ sprawia mu to niezwykłą przyjemność. Pisze, realizując siebie. Przemyca w tekście swoją osobę, swoje poglądy, teorie, upodobania.

Lubię w tekście to wrażenie szczerości. Pewności nigdy nie można mieć, ale przynajmniej jakąś jego impresję. Wrażenie, że to, o czym pisze autor, jest szalenie dla niego ważne, niemal przeszywa na wskroś głowę i serce do tego stopnia, że dzieli się samym sobą z resztą świata. Francuski socjolog badający kulturę, Pierre Bourdieu, wypowiedział się kiedyś, że pisanie nie jest niczym innym, jak produktem ekshibicjonistycznego narcyzmu.

Styl i forma nie są tak istotne, wystarczy, aby nie przeszkadzały. Styl może stać się kluczowy, gdy czyta się utwór kilkakrotnie, kiedy analizę przekłada się nad emocje. Z reguły jednak chyba szkoda czasu na ponowną lekturę, przy wizji, że i tak zabraknie życia na przeczytanie choćby połowy książek, które mogłyby wywołać w nas zachwyt.

Dziś mamy deficyt na Mickiewicza czy Słowackiego. Sytuacja polityczna nie skłania do rozrywania pisarskiego serca. Teraz to działka dla satyryków. A jednak poszukuje się autorów, którzy dzielą się sobą z czytelnikiem. Niemal nierozerwalne jest istnienie książki ze stojącym za nią człowiekiem. Jakby człowiek był dowodem, potwierdzeniem jej słów. Nie chodzi bynajmniej o realność zdarzeń, ale o głowy, które je zrodziły. Naiwnością byłoby poszukiwanie biografii we wszystkich powieściach, ale odkrywanie ich zakamarków, powiązań, daje przyjemne uczucie braterstwa. Obalana jest pruderia i niedostępność. Sienkiewicza można by niejednokrotnie uznać za pisarza opierającego się na faktach, dokumentalistę, potwierdza to tylko, jak pięknie zaprzęgał wyobraźnię i produkował fikcyjny świat.

We współczesnym natłoku dzieł literackich trudno o wieszcza, zdarzają się jednak perełki. Narcystyczne, egoistyczne, pięknie realizujące siebie, a dające przy tym zachwyt czytelnikom.

Olga Tokarczuk – chyba najbardziej teraz ceniona i zarazem popularna polska pisarka, w swojej najnowszej powieści Bieguni bez skrępowania napisała o własnej profesji: Każdy, kto kiedykolwiek próbował pisać powieści, wie, jakie to ciężkie zajęcie, to niewątpliwie jeden z najgorszych sposobów samozatrudnienia. Trzeba cały czas pozostawać w sobie, w jednoosobowej celi, w całkowitej samotności. To kontrolowana psychoza, paranoja z obsesją zaprzęgnięte do pracy, dlatego pozbawione piór, tiurniur i weneckich masek, z których je znamy, a przebrane raczej w rzeźnicze fartuchy i gumiaki, z nożem do patroszenia w ręku. Widzi się z tej pisarskiej piwnicy zaledwie nogi przechodniów, słyszy stuk obcasów. Czasami ktoś przystanie, żeby się schylić i rzucić do wnętrza okiem, można wtedy ujrzeć ludzką twarz i zamienić nawet kilka słów. W istocie jednak umysł zajęty jest swoja grą, którą toczy sam przed sobą w naszkicowanym pospiesznie panoptikum, rozstawiając figurki na prowizorycznej scenie – autor i bohater, narratorka i czytelniczka, ten, który opisuje, i ta opisana; stopy, buty, obcasy i twarze prędzej czy później staną się częścią tej gry.

Chciałoby się przytaknąć temu wyznaniu. Utrzymuje ono magię, pewną tajemnicę i niedostępność pisarstwa. Dzieło tworzy się w pocie czoła, wyciskając resztki siebie, finalnie powstaje esencja myśli i emocji.