Łukasz Łachecki

„NICZYM AKSAMITNA RĘKAWICA ODLANA Z ŻELAZA”

Gdy pisałem pracę na temat „Moja ulubiona książka”, umożliwiającą mi udział w warsztatach, a dotyczącą Tęczy grawitacji Thomasa Pynchona, skupiłem się na aspekcie osobistym – tego w mojej opinii wymagał tak sformułowany temat. Znacznie ciekawsze jednak wydaje mi się spojrzenie na tekst poza tę intymną wręcz relację, konkretniej – skupienie się na jednostkowym aspekcie wpływu prozy Pynchona na książkę Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza Daniela Clowesa. Rozliczne opracowania powstające na temat twórczości autora V. skupiały się na aspekcie paranoi (np. teksty Scotta Sandersa i Piotra Dziedzica z „Literatury na Świecie” nr 7/1986) – paranoi motywowanej „świeckim kalwinizmem” oraz uwarunkowanej przez liczne prawa fizyki, zasadę nieoznaczoności Heisenberga, etc. Clowles w Niczym aksamitna rękawica... przekłada ciężar paranoi na lynchowską logikę snu. Nieprzypadkowo zresztą nazwisko wybitnego reżysera pojawia się w moim omówieniu, a także w blurbie informującym o „rozmaitych dziwakach, których nie powstydziłby się David Lynch”. Świat bohaterów komiksu, bo właśnie komiksem jest dzieło Clowesa (jak zauważał Rafał Księżyk, „oswojenie z poetyką komiksu okazuje się sprzymierzeńcem lektury Tęczy Grawitacji), to przegląd nieszczęśników, którym należy współczuć niczym Johnowi Merritowi z Człowieka-słonia – zdeformowanych, wynaturzonych, karykaturalnych: to psy bez jakichkolwiek otworów, odrażająca córka nimfomanki (czyżby echa pynchonowskiej bohaterki Masona i Dixona?), kolekcjonerzy figurek przekonani o gigantycznej teorii spisku (i znów – jak bardzo to pynchonowskie!). Główny bohater tekstu, Clay, to przeciętniak, który spędza całe popołudnia w kinie porno. Tam też uczestniczy w seansie tytułowego filmu, który jest ciągiem sadomasochistycznych, niepokojących wizji (przywołujących z kolei na myśl Zagubioną autostradę lub Dzikość serca). Jedną z dostrzeżonych w filmie osób jest kobieta, prześladująca go odtąd już do końca jego obłąkanej odyseji. Sama podróż, w którą wyrusza pożyczonym od przyjaciela samochodem, to podobnie jak u Pynchona, choć ukazana w zgoła inny sposób i penetrująca płytsze pokłady, slapstickowa psychodrama, ukazująca gamę drażniących Amerykę lęków, a także rodzaj hołdu w tarantinowskim stylu: dla wszystkiego, co drugorzędne, wulgarne i śmieciowe, dla kultury popularnej, bez wartościowania. Ostatecznie Claya spotyka los podobny do losu Slothropa, a jest to los pozbawiony happy endu. Gdzieś w płaszczyźnie tego surrealistycznego, czarno-białego komiksu czai się oszałamiający potencjał narracyjnych splotów, konsekwentnie przez dyskurs literaturoznawczy ignorowany i traktowany marginalnie.