Natalia Gniadzik

EUROPO! POKORY!

Popkultura, kultura masowa, kicz, homogenizacja, globalizacja, dewaluacja, standaryzacja, acja, zacja, unifikacja, Ameryka? Powszechnie wiadomo, że każde względnie niekorzystne zjawisko kulturowe rodzi się w Stanach Zjednoczonych. Bo to tam wyprodukowano puszkę coca-coli i stamtąd napływa do Europy kicz. Co najważniejsze, tego zdania są nie tylko krytycy ponowoczesności, ale zwykli czytelnicy roszczący sobie prawo do klasyfikacji kultury. Bo cóż jest trudnego w utworzeniu dwubiegunowego obrazu świata, w którym to, co amerykańskie, jest masowe, ujednolicone i kiczowate, a to, co europejskie, wysublimowane i oryginalne? Tacy też czytelnicy ignorują literaturę amerykańską i monopol na wartościowe słowo zostawiają pisarzom z Europy. Na szczęście można być ich skutecznym adwersarzem, niezależnie od decyzji komitetu Nagrody Nobla i opinii sekretarza komitetu Horace'a Engdahla, według którego ,,Amerykanie nie uczestniczą w wielkim dialogu literatur”. Zdanie wypowiedziane chyba bez namysłu i przede wszystkim niemające żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Gdyby pan Engdahl zainteresował się dorobkiem prozy amerykańskiej, zapewne nigdy nie zdecydowałby się na tego typu stwierdzenia.

Nie, to nie masowość. To wyjście do odbiorcy

Na szczęście Amerykanie mają więcej dystansu, bo mimo fali krytyki napływającej ze starego kontynentu doskonale potrafią wpleść swój głos w tego typu dialog, a ich literatura jest na tyle autonomiczna i wartościowa, by obronić się przed oskarżeniami o masowość. Takie oskarżenia padły choćby na Donalda Barthelme, gdy 40 opowiadań znalazło się w kolorowym tygodniku, opisane jako ,,portreciki amerykańskiej klasy średniej”. A portreciki, jak to podkreśla Jerzy Jarniewicz, to nic nieznaczące bagateliki. A jednak Barthelme zaskakuje, figluje i bawi się z odbiorcą, jak na postmodernistę przystało. Karnawał osobowości, zdarzenia prawdziwe i surrealistyczne oraz perfekcyjna językowa zabawa czynią z opowiadań literacką doskonałość.

Julio Cortazar napisał kiedyś, że opowiadanie jest najtrudniejszą formą prozy, bowiem w czymś tak zamkniętym, krótkim i efemerycznym należy zawrzeć cały przekaz. Mistrzostwo językowe Barthelme mami nieco czytelnika, nabiera go i wplątuje w zamierzoną grę autora. Czytelnik zagapi się i nim zdąży się zorientować, już po raz trzeci czyta jedno opowiadanie. Od nowa i na nowo. 40 opowiadań to nie tylko sieć autonomicznych historii i historyjek, ale też obraz naszej rzeczywistości. Są też panowie Europejczycy (bo Amerykanie nie boją się pisać o korespondencji z Europą) i echa przeczytanych dzieł. Mamy do czynienia z listownym (oczywiście!) zwrotem do Goethego, z surdutem Lwa Tołstoja oraz identycznym portretem umieszczonym na dwóch stronach książki. Wszystko w połączeniu ze znakomitym poczuciem humoru, błyskotliwe i dowcipne. Postmodernistów może Europa pozazdrościć...

Po co szukać dalej?

Tym, co broni literaturę amerykańską przed wszelkimi zarzutami, są jej inspiracje czerpane zwykle z rodzimej kultury. Amerykanie nie muszą jechać do Afryki lub do południowoamerykańskiego buszu, by stworzyć doskonałe dzieło. Egzotyka nie jest im potrzebna, Europejczykom owszem. Wystarczy przeczytać powieść tegorocznego laureata Nagrody Nobla. Nie zależy mi na krytyce takiej literatury, podróż jest niezwykłą literacką inspiracją, ale marginalizowanie Ameryki, która lepiej wykorzystuje autochtoniczną kulturę, jest nie na miejscu.

 To Amerykanie są mistrzami w korespondencji sztuk. To Jack Kerouac pisze W drodze w tym samym rytmie, w którym grał Charlie Parker i z tą spontanicznością, z którą tworzył Jackson Pollock. Amerykańska literatura osiągnęła mistrzostwo w komentowaniu własnej rzeczywistości, której Europie zasadniczo brakuje. Brakuje jej tak wyrazistego pokolenia jak beat-generation, które znalazłoby literacką odpowiedź na współczesne sobie realia. Zafascynowana egzotyką, rozpamiętująca przeszłość Europa nie jest w stanie literacko odpowiedzieć na ,,tu i teraz”.

Zresztą nie trzeba mówić o postmodernizmie

Mniej lub bardziej wymagający czytelnik będzie chciał sięgnąć po literaturę ,,domu i rodziny” – w tej kategorii również zwycięża Ameryka. Bo kim jest Nicholas Evans ze swoimi naiwnymi powieściami wobec Johna Irvinga – pisarza z dostawki do pierwszego rzędu. Irving postmodernistą nie jest, ale znakomicie posługuje się ironią. Świat według Garpa, Jednoroczna wdowa to coś, co stoi o klasę wyżej od Zaklinacza koni czy Przepaści. Przecież każdy czytelnik w początkach swojej odbiorczej kariery natknął się na Ptaśka Williama Whartona. Lubimy tego typu dzieła. Gdyby tak wyglądała literatura pop, to każdy jej czytelnik mógłby łyknąć sporo dobrego pisarstwa.

Co jest miarą „amerykańskości” literatury? Od razu przychodzą mi na myśl twórcy pochodzący z Europy, uznawani za pisarzy amerykańskich: Vladimir Nabokov czy Jerzy Kosiński. Nabokov, choć pisał po angielsku, wciąż powraca do kraju, z którego został wygnany, swego rodzaju arkadii; w kręgu jego zainteresowań były rzeczy abstrakcyjne, nie komentował rzeczywistości tak dobitnie jak Amerykanie. Kosiński z kolei w Malowanym ptaku po europejsku powraca do przeszłości i wojny, uprawia „brzydką” literaturę, nie wchodzi w sferę, którą zajmowałby się pisarz „amerykańsko-amerykański”. Miarą amerykańskości literatury jest jej umiejętność odwołania się do „tu i teraz”, sytuacji społecznej, politycznej, możliwość ich oceny i krytyki. Mistrzów od tego typu komentarzy, takich jak Don DeLillo, ma właśnie Ameryka. Ukształtowany w latach 60., pisarz znalazł szczególne miejsce w swojej twórczości dla zabójstwo Kennedy’ego. W ocenionej jako antyamerykańska powieści Libra bohaterem jest oskarżony o zabójstwo prezydenta dawny sąsiad DeLillo. Jak napisał sam autor: „Myślę, że moje książki nie mogłyby powstać w świecie, który istniał przed zabójstwem Kennedy’ego. Sądzę też, że pewien mrok mojej prozy jest bezpośrednim skutkiem tego zamieszania, psychicznego chaosu i poczucia przypadkowości, jakie nastąpiły po wydarzeniu w Pallas. Możliwe, że ono właśnie uczyniło ze mnie pisarza, jakim dziś jestem”. Wpływ ówczesnych wydarzeń na prozę DeLillo widoczny jest również w powieści Mao II, w której rolę pisarza przejmuje terrorysta. Wreszcie powieść Podziemia, czyli Ameryka z czasów zimnej wojny będąca rewelacyjnym literackim komentarzem do czasów niby-historycznych, niby-współczesnych. Ameryka ma też „swoich” pisarzy od tworzenia wizji przeszłości, wariantów, które mogły mieć miejsce w historii Stanów Zjednoczonych: tu prym wiodą pisarze żydowscy: Paul Auster (Trylogia Nowojorska to kolejny przykład korespondencji sztuk, prozą Austera inspirował się m.in. David Lynch) i Philip Roth – autor kontrowersyjnego Kompleksu Portnoya. I wreszcie ci, którzy byli pośrednikami między tradycją kulturową Ameryki, a czasami sobie współczesnymi. Ci, którzy krytycznie odnosili się do obyczajowości i prezentowali alternatywny styl życia, czyli pokolenie beatników: Jack Kerouac, Allen Ginsberg (twórca poetyckiego manifestu beatników – Skowytu), William Burroughs.

Literatura amerykańska potrafi krytykować Amerykę, wytyka jej fałsz, obłudę i groteskę obyczajową. Ma odwagę, aby oskarżyć wielkich tego świata i robi to bez żadnej pretensjonalności. Nie wznosi pomników dla historii, lecz odnosi się do niej krytycznie. Nie popiera polityki, lecz wytyka jej fałsz i imperializm. I wreszcie, w przeciwieństwie do Europy, nie rości sobie prawa do mówienia najważniejszym głosem w literackim dialogu, chociaż mogłaby to robić z powodzeniem.