Karolina Wróbel

„PRAWDZIWY BOHATER POWINIEN BYĆ SAMOTNY”
– O DWANAŚCIE MARCINA ŚWIETLICKIEGO.

Dwanaście to powieść kryminalna, dodać należy – o odmianie detektywistycznej. Tak oto, podążając za potrzebą klasyfikacji, ulokowalibyśmy w segmentacji gatunkowej książkę Marcina Świetlickiego. Potrzeba ta wydaje się być immanentna, odruchowa. Należałoby jednak postawić pytanie, czy w przypadku literatury doby postponowoczesnej jest to posunięcie zasadne? Złożoność świata przedstawionego powieści uprawomocnia do dwojakiej interpretacji.

Przede wszystkim sam autor-narrator stosuje zabiegi dekonstruujące utwór jako klasyczny przykład powieści kryminalnej. Metapoziomowość zostaje taktownie zasygnalizowana, dając tym samym przyjemność czytelnikowi, który staje przed możliwością odszyfrowania kodu. Formą podawczą jest powieść kryminalna, ale narrator wykracza poza to, zdradza nam swoje narzędzie. Sygnalizuje, że forma kreacji nie jest przypadkowa. Daje nam do zrozumienia, że wzorem jest klasyczna powieść kryminalna. Nie demaskuje całego inwentarza cech gatunkowych, zdradza natomiast, że konstrukt bohatera powinien być starannie przemyślany. Z pewnością główna postać utworu – wielki Mistrz, „sztukmistrz”, został rozważnie skomponowany, ale na zasadzie au rebours w stosunku do klasycznego wzoru. Przypisana została mu funkcja detektywa. Wrósł w postać kultowego bohatera peerelowskiego, detektywistycznego programu dla dzieci. Jako chłopiec grał tę postać przez wiele lat. Był detektywem wyreżyserowanym, nieautentycznym, działającym w sferze fikcji. „Prawdziwy bohater powinien być samotny”– zapowiada zdanie rozpoczynające powieść. Był zatem nieprawdziwy, rola została mu przypisana. Zaistniała paralela świata nierzeczywistego z realnym. Podpierał się na nieautentyczności i stał się aktorem życia codziennego. Zamknięty w gombrowiczowską Formę, był wytworem ludzkiej percepcji. Jednocześnie zdeterminowany przez ludzką świadomość, stawał się autentyczny. Aura, jaką roztaczał, zaznaczając swoją obecność, konotuje rolę raczej bohatera-prestidigitatora niż detektywa. Iluzjonista, który czarował swoją postacią, nadawał powieści wymiar surrealistyczny.

Mistrz rzeczywiście, jak prawdziwy bohater, jest samotny, może nawet nadto. Wyobcowany, wyrzucony na margines, skłania się ku nihilizmowi. Nie posiada dowodu osobistego, prawa jazdy, explicite tożsamości. Mistrz to postać dwoista, bo jego tożsamość uwidacznia się w zbiorowej świadomości, w wyobrażeniach i wspólnotowym rozpoznaniu bohatera kultowego. Wspólnota poprzez powiązanie przeszłości z teraźniejszością partycypuje w tworzeniu zbiorowej pamięci. Ale dwoistość tożsamości mistrza ukazuje aberracje. Jako bohater programu Mały mistrz na tropie stał się ikoną popkultury. Będąc rozpoznawalnym, uczestniczył w kulturze masowej. Wrzucony w ten obręb, wyłamywał się równocześnie z powszechnie panującego prawa konsumpcji w ujęciu kapitalistycznym. Krytycznie odnosił się do komercyjnych zjawisk ówczesnego świata. Ludzie stali się powierzchowni, bez imperatywu moralnego gonili za sławą i pieniędzmi. Jego życie przypomina ponury hedonizm, który stopniowo zmienia się w nostalgię, tęsknotę za dawnym Krakowem. Otaczająca rzeczywistość, świat pozorów, krwiopijczy świat zachodni, urzeczywistniający się już we współczesnym Krakowie, przytłaczał go.

Umberto Eco wyłożył w Imieniu Róży, czym jest kryminał. Według niego stanowi on najbardziej metafizyczną i filozoficzną odmianę powieści. Przedstawia historię domysłów osnutą wokół zagadki, kto jest winny. Do jej rozwiązania detektyw zmierza na drodze czysto racjonalnego rozumowania. Dedukcja prowadzić ma do wykrycia zbrodni i jej motywu. Jak podaje narrator, niezdarny mistrz jest Antyarcybohaterem. W całej swojej pracy detektywistycznej, która opiera się na piciu, alkoholowym amoku, onirystycznych wizjach – nie robi nic. Jest raczej żałosnym jegomościem niż wielkim detektywem. W czasie śledztwa ciągnącego się przez dwanaście miesięcy, bo tyle trwa akcja powieści, jest bierny. Śledztwo jest więc inercyjne – praktycznie go nie ma. Detektyw zostaje wrzucony w wir wydarzeń dziejących się samoistnie. On nie ingeruje, przesiaduje całe dnie w Biurze, czyli krakowskiej knajpie, w której skutecznie się upija. Kolejną wadą mistrza jest brak dociekliwości, a niekiedy wręcz obojętność. Na bodźce z zewnątrz często nie reaguje. Jest małomówny, nie potrafi rozmawiać, a co za tym idzie – prowadzić dochodzenia. Nie wykorzystuje przypadkowych spotkań w Biurze, w którym przewijają się osoby znaczące z punktu widzenia śledztwa. Wyraża się jedynie z pomocą frazy „łohoho”.

Niekiedy odnosi się wrażenie, że intryga kryminalna stanowi pretekst do wyrażenia innych treści. W toku opowieści na plan pierwszy wysuwają się mroczny Kraków i perypetie Mistrza. Same morderstwa traktowane są marginalnie. Są raczej interwałami w narracji. Miasto, którego topografię odtwarza autor z pieczołowitą precyzją i realizmem, jest mroczne, surrealistyczne. Ciemna strona miasta nie wynika bynajmniej ze zbrodni, która jest mało przerażająca. Ale Świetlicki chce wzmocnić wątek kryminalny, wprowadzając postać autentycznego, seryjnego mordercy z lat sześćdziesiątych – Karola Kota. Jego postać z pewnością dodaje opowieści grozy. Ale przytłacza raczej nihilizm Krakowa, który do tej pory był ostoją tradycji i kultury wysokiej. W jego przestrzeń wdarła się telewizja. Świetlicki staje się antropologiem codzienności, socjologiem dostrzegającym zepsucie. Mistrz, pogrążony w marazmie, umartwiający swoje ciało przelewającym się przez nie alkoholem, nie jest tu postacią pejoratywną. On jest pośrednikiem pomiędzy tym, co dawne i co teraźniejsze. Zachowuje pamięć o mieście i stara się żyć w zgodzie z jego minioną atmosferą. Osamotniony, kultowy bohater, jednocześnie persona non grata, skontrastowany został ze światem komercji, o którym decydują media i politycy. W opowieść o znamionach surrealistycznych wkrada się groteska i krytyka kapitalistycznej machiny. Poza autentyczną topografią Świetlicki wprowadza stałe punkty odniesienia – prawdziwe osoby ze świata kultury i polityki. Zaprasza do podróży po Krakowie, stwarza panoramę społeczną. Poznajemy błądzących turystów, gwiazdy popkultury, dziennikarzy lokalnych i warszawskich, ludzi ze światka artystycznego. A wszystkich ukazano w krzywym zwierciadle, groteskowo, ale nie humorystycznie. Bo tu nie o śmiech chodzi. Czujemy raczej przerażenie, konsternację. Kraków i ciemna strona miasta jest mikrokosmosem, który odnieść można do wymiaru makro.

Wędrując przez ten świat, cały czas ciekawi jesteśmy rozwiązania zbrodni. Coś się dzieje, coś popiskuje jak w nadpsutej harmonii. Zdarzenia toczą się samoistnie, niezależnie od woli detektywa. Retardacje akcji, chaotyczne scenki obyczajowe, wymieszanie wielu symultanicznych płaszczyzn – to wszystko nie odciąga czytelnika od chęci wykrycia sprawcy. Ale dopiero wraz z rozdziałem dwunastym przyspiesza kryminalny wątek i ostatecznie zostaje odszyfrowana tajemnica. Według schematu powieści kryminalnej Van Dine’a detektyw powinien sam rozwiązać zagadkę. Tak też dzieje się w Dwanaście. Ale jest to raczej marne pocieszenie. Mistrzowi odpowiedź zostaje podana „na tacy”. Nie pozostaje mu nic innego, jak domyślić się, kto jest winny. Początkowo morderca znajdował się poza podejrzeniami. Ale jak podaje Agata Christie, istota dobrego kryminału zasadza się na tym, że sprawcą musi być ktoś oczywisty, a jednocześnie wykluczony z kręgu podejrzanych. Taki bohater, który nie mógł wydać się mordercą, a jednak nim jest.

Także zakończenie daje wiele do myślenia. Nie ma ingerencji osób trzecich w wymierzenie kary. Czysty przypadek i zrządzenie losu sprawiają, że morderca sam się unicestwia. Czy zatem mamy do czynienia z antykryminałem, czy też nie? Daleka jestem od takiej klasyfikacji. Z pewnością mamy do czynienia z subwersją gatunku. Świetlicki wykorzystuje motywy zakorzenienie w kulturze masowej. Odnosi się do kultury popularnej nie tylko tematyczne, ale i gatunkowo. Przetwarza, nie poprzez negację, ale nadanie nowej jakości. Jednocześnie nawiązuje także do literatury wysokiej. Posługuje się nieczystym gatunkiem popliteratury, krytykując pop i komercję.

Świetlicki dostarcza przyjemności w odkrywaniu formy, zabawia kryminalnymi perypetiami i niepowtarzalną atmosferą Krakowa. Jak zapowiada bohater głośnej powieści Edgara Allana Poe, Zabójstwa przy Rue Morgue: „śledztwo będzie dla nas rozrywką”. Takich wrażeń z pewnością dostarczył nam Świetlicki.

Marcin Świetlicki: Dwanaście, EMG, Kraków 2006.